Steve Carter został adoptowany, gdy miał zaledwie cztery lata. Choć przybrani rodzice zapewnili mu szczęśliwe dzieciństwo, przeszłość zadręczała go każdego dnia. 35-latek nie wiedział nic na temat swojego pochodzenia, nie znał nawet imion biologicznych rodziców. Pewnego wieczora zasiadł do komputera i postanowił rozwikłać zagadkę swojej przeszłości…
Baza dzieci zaginionych
Steve wszedł na stronę internetową missingkids.com, która dostarcza informacji o zaginionych dzieciach z całego świata. W pewnej chwili natknął się na zdjęcie niemowlaka wyglądającego… zupełnie jak on sam. Steve nie miał wówczas wątpliwości – w przeszłości nazywał się Marks Panama Barnes.
Sprawa szybko nabrała tempa. Okazało się, że Steve pochodzi w Hau’ula na Hawajach. Jego ojcem jest weteran Wietnamu i dziennikarz – Mark Barnes, a matką – Charlotte Moriarty. Nie wiadomo dokładnie, czym się zajmowała. Najprawdopodobniej była artystką, prowadziła dość swobodny tryb życia. Okazało się też, że miała problemy psychiczne.
21 czerwca 1977 roku, Charlotte wybrała się z synem na spacer do sklepu spożywczego i nigdy nie powróciła. W przeszłości kobiecie zdarzało się wychodzić z domu na kilka dni, nie mówiąc nikomu o swoich planach, dlatego Mark nie zawiadomił policji. Zrobił to dopiero po trzech tygodniach.
Choć policja zaangażowała się w poszukiwania kobiety i dziecka, tych długo nie udało się znaleźć.
Włamanie
Jakiś czas później Charlotte została zatrzymana przez policję – próbowała włamać się do czyjejś posiadłości. Podczas legitymowania, podała fałszywe dane swoje i dziecka – przedstawiła się jako Jane Amea. Widząc podejrzane zachowanie młodej kobiety, policja zdecydowała się odwieźć ją do szpitala psychiatrycznego. Marx natomiast trafił do domu dziecka, gdzie nadano mu fałszywą tożsamość – od tej pory nazywał się Teniz Amea.
Kilka lat później, niespełna 4-letni Teniz, został adoptowany przez Steve’a i Pat Carterów. 23 września 1980 roku para oficjalnie adoptowała chłopca i nadała mu imię Wiliam Steve Teniz Carter (choć i tak mówiono do niego Steve Junior).
Steve miał szczęśliwe dzieciństwo, mieszkał ze swoimi nowymi rodzicami w bogatej dzielnicy w New Jersey. Od początku wiedział, że jest adoptowany, ale nie chciał wnikać w swoją przeszłość.
Zmiana decyzji
Podejście Steve’a do przeszłości zmieniło się, gdy sam założył rodzinę. Wykonał nawet testy DNA, które jasno wykazały, że ma pochodzenie skandynawskie, a nie polinezyjskie, choć na to wskazywało jego dawne nazwisko.
Mężczyzna zdecydował się zajrzeć do bazy zaginionych dzieci. Szybko natknął się na zdjęcie chłopca, który wyglądał jak on sam. Informacje zawarte na stronie wskazywały na to, że zaginione dziecko nazywało się Marks Panama Moriarty Barnes i zaginęło, mając 5 miesięcy. Ostatni raz widziany był w miejscowości Hauʻula na Hawajach.
Mężczyzna zgłosił się po pomoc do Centrum Zaginionych Dzieci, gdzie wykonano badania DNA. Na wyniki trzeba było czekać długie osiem miesięcy. Steve nie mylił się – to jego zdjęcie z dzieciństwa krążyło po sieci.
Upór siostry
Rozwikłanie tajemniczej zagadki zawdzięcza się siostrze zaginionego – Jennifer. Kiedy Marks zaginął, dziewczynka miała tylko 8 lat. Sprawa zaginięcia brata nie dawała jej spokoju. To ona poprosiła hawajskie władze ponowne przyjrzenie się sprawie. Skutecznie, bo niedługo później udało się stworzyć progresję wiekową dziecka i umieścić je na stronie missingkids.com.
Pierwsze kontakty Steve’a z rodziną nie były łatwe. Długo zwlekano ze spotkaniem “twarzą w twarz”. Sytuacja przerosła wszystkich, nawet adopcyjnych rodziców mężczyzny. Byli przerażeni tym, że “tak łatwo” udało im się legalnie zaadoptować porwane dziecko. Mieli ogromne wyrzuty sumienia – czuli, jakby odebrali komuś dziecko na wiele lat.
Ojciec Steve’a nigdy nie stracił nadziei – zwiedził cały kraj w poszukiwaniu synka. Okazało się, że tuż po porwaniu, Marks przebywał w domu dziecka znajdującym się zaledwie 30 mil od rodzinnego domu. Biologiczna matka Steve’a nigdy nie została odnaleziona. Niewykluczone, że żyje pod zmienionym nazwiskiem.
Źródło
https://www.historiekryminalne.pl/
Podobne
Dziękujemy, ze przeczytałeś artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco odwiedzaj nas częściej!