Łukasz Skrzeczkowski spłonął w opuszczonym budynku dawnej prochowni. Później sprawca przywiązał ciało do pojazdu i ciągnął przez kilkadziesiąt metrów. Bez wątpienia, nikt nie wierzy w samobójstwo chłopaka. Z pewnością, nie odebrałby on sobie życia w tak okrutny sposób. Ktoś przecież musiał przeciągnąć ciało z miejsca zbrodni w inne miejsce.
Młody chłopak
Łukasz miał 22 lata. Mieszkał na jednym z osiedli w Białej Podlaskiej. Miał trójkę rodzeństwa. Chłopak był lubiany, bezkonfliktowy- skryty, spokojny. Z pewnością, w tak młodym wieku miał wiele pasji i całe życie dopiero przed sobą. Pewnego dnia zniknął bez śladu. Koszmar bliskich dopiero się zaczynał.
Zaginiecie
Łukasz wyszedł z domu 16 sierpnia 2010 roku wieczorem. Powiedział swojej mamie- Helenie, że musi wyjść na 15 minut- chciał spotkać się ze znajomymi. Chłopak jednak nie wracał, w związku z tym jego matka miała złe przeczucia. Czuła, że stało się coś złego. Kobieta nie spała całą noc. To był koszmar, ale najgorsze było dopiero przed nią. Zaniepokojona Pani Helena poszła rano na komisariat policji, zgłosić zaginięcie syna.
Przypadkowy rowerzysta
Podczas, gdy trwały intensywne poszukiwania, przypadkowy rowerzysta dokonał makabrycznego odkrycia. 100 metrów od obwodnicy miasta, pod ogrodzeniem opuszczonego składu amunicji, leżało spalone ciało mężczyzny. Z pewnością, ten widok zapadł mu w pamięci na całe życie. Mężczyzna natychmiast powiadomił policję. Komenda Miejska Policji zabezpieczyła miejsce zbrodni. Po analizach i badaniach okazało się, że spalone ciało należało do zaginionego Łukasza.
Ustalenia śledczych
Istotne w tej sprawie okazało się to, że kilkadziesiąt metrów dalej w opuszczonych budynkach dawnej prochowni doszło do okropnej tragedii. Przed budynkiem znajdowały się mocno widoczne ślady, które wskazywały, że chłopaka ciągnięto właśnie z tego budynku. Na trawie znajdowały się jeszcze resztki ciała oraz ubrania. W budynku była duża czarna, oleista plama ropy, kałuża krwi i popiół z gazety, którymi sprawca podpalił ropę, a następnie chłopaka. Łukasz umierał w męczarniach. W opuszczonym budynku znaleziono rozrzucone puszki po piwie i lufki. Z ustaleń śledczych wynikało, że sprawca, bądź sprawcy przywiązali Łukasza do sznura zaczepionego o pojazd i ciągnęli ciało z budynku kilkadziesiąt metrów dalej. Bez wątpienia, chłopak został brutalnie zamordowany.
Śledztwo
Śledczy podtrzymywali, że doszło do morderstwa. Wynik sekcji zwłok był zaskakujący. Ujawniła ona, że chłopak nie ma żadnych obrażeń powstałych za życia. Uznano, że nikt nie wyrządził Łukaszowi krzywdy. Prokuratur uznała, że doszło do samobójstwa. W tej sprawie postawiono kilka wersji zdarzeń. Jedna z nich opierała się na analizie telefonu chłopaka, który rzekomo zostawił w domu. Prawdopodobnie, można było w nim znaleźć wychodzący sms do koleżanki: ,,dzisiaj czeka mnie niebo albo piekło”. Pojawiły się też informacje, które wskazywały, że chłopak tego tragicznego wieczoru poszedł na stację benzynową i kupił dwa kanistry ropy.
Nikt nie wierzy w samobójstwo
Łukasz umierał w ogromnych męczarniach. Znajomi ani bliscy nie wierzą w samobójstwo chłopaka. Z pewnością, ciało po śmierci samo się nie przemieściło. Kałuża krwi musiała powstać w trakcie dokonywanej zbrodni, podczas zadawania ran. Ślady przed budynkiem wskazywały na ciągnięcie ciała za pojazdem. Bez wątpienia doszło do brutalnego morderstwa, a sprawa została mocno zaniedbana.
Źródło:
2. Zbrodnia czy samospalenie? – Interwencja (polsatnews.pl)