To chyba najbardziej szokująca, choć teraz nieco zapomniana, sprawa z ostatnich trzech dekad.
Mieszkańcy Małopolski długo bali się wpuszczać obcych. Mordercę nazwano Inkasentem. Zostawiał bowiem na stole rachunek za prąd. Pierwszej zbrodni dokonał 17 czerwca 1994 r. w Łapczycy koło Bochni. Kilka miesięcy później w Pilźnie natrafiono na jego kolejne ofiary. Nie były to ostatnie osoby, którym odebrał życie.
Chłopiec jedynym świadkiem
W Łapczycy przy ruchliwej trasie stał domek państwa Z., małżeństwa z dwójką dzieci. Rano w domu była gospodyni oraz jej synowie (7 i 9 l.). Ktoś zapukał do drzwi. Otworzył je starszy z chłopców i zobaczył mężczyznę średniego wzrostu.
Na widok chłopca zamruczał pod nosem, że się pomylił i odszedł. Ale wrócił tuż po tym, gdy chłopiec wyszedł do szkoły. 9-latek po lekcjach zjawił się w domu ok. godz. 16. Zdziwił się, bo drzwi były zamknięte. Wyciągnął z szopy drabinę i przystawił do balkonu. Wszedł przez uchylone okno i zamarł z przerażenia.
W sypialni na podłodze leżało ciało braciszka, obok mama w kałuży krwi. Chłopiec miał przestrzeloną rękę, nogę i trzy rany od kul w głowie. Do matki morderca też strzelał kilkukrotnie. Z domu zginęły tylko pieniądze. Na stole leżały porozkładane rachunki za prąd z ostatnich kilku miesięcy.
Dzięki niezłej pamięci starszego z braci udało się stworzyć portret pamięciowy mordercy. Poszukiwania jednak nic nie dały.
Za to 24 listopada w Pilźnie znaleziono nowe ofiary „Inkasenta”. 68-letni Józef J. i jego 62-letnia żona Maria zostali zastrzeleni w swoim domu przy ul. 3-go Maja. Mieszkanie było splądrowane.
Na stole znaleziono rachunek za prąd i gaz. Zamordowany był wieloletnim głównym księgowym i prezesem GS-u. Kiedy pojawił się „Inkasent”, gospodyni była sama w domu. Nieznajomy poprosił o rachunki za prąd z ostatniego okresu. Po chwili padły strzały. Zabójca zaczął penetrować dom, ale w tym czasie wrócił mąż. Został zastrzelony tuż po wejściu do mieszkania.
Dwa tygodnie później zabito kolejną ofiarę. Była to 58-letnia Zofia K., od października mieszkająca samotnie w domku w Morawicy. Tu też był ten sam scenariusz… „Inkasent” wchodzi pod legendą, że sprawdza zużycie prądu. Zofia K. wyciąga pudełko, w którym ma rachunki. „Inkasent” oddaje do niej trzy strzały – z bliska, z pistoletu kaliber 6.35.
Po tej fali porażających okrucieństwem mordów mieszkańcy wpadają w panikę. Boją się komukolwiek otworzyć drzwi. Dzieci dostają zakaz samotnego wychodzenia z domów. Policja wydaje się bezradna. Sprawę przejmuje specjalna grupa śledcza w KWP w Krakowie.
Cechy wspólne
Zabójstwa mają kilka cech wspólnych. Mordercę widziano zawsze przed zbrodnią, nigdy po zabójstwie. Domki były podobne do siebie i leżały przy trasie E40 Rzeszów–Katowice. Sprawca zawsze nosił czapkę (nawet w czerwcu)…
Śledczy dochodzą do wniosku, że może to być ochroniarz, policjant czy żołnierz. Tymczasem sprawa stała się bardzo głośna w całej Polsce. Inkasenci z elektrowni odmawiali pracy w terenie, bo prawie każdego wskazywano policji jako mordercę. Minęły prawie dwa lata i wtedy jeden telefon zmienił wszystko.
Podejrzany
Kobieta z Katowic obwiniła znanego sobie rozwodnika z Katowic, ochroniarza, niezbyt wysokiego i o dużym rozmiarze butów – 45.
W dodatku pasował do portretu pamięciowego. W maju 1996 r. został oskarżony o 5 zabójstw. Rok później ruszył proces. Domniemanego seryjnego mordercę bronił słynny profesor Jan Widacki. Udowodnił wiele błędów policji i prokuratury, znalazł też alibi na pierwsze z zabójstw.
Proces zakończył się fiaskiem – mężczyzna został uniewinniony.
Prawdziwy Inkasent do tej pory nie został zidentyfikowany.