Zaginieni Przed Laty

Sprawa połaniecka- jedna z najbrutalniejszych zbrodni PRL-u

Sprawa połaniecka to jedna z najbardziej przerażających historii z czasów PRL-u. Ta zbrodnia wydarzyła się w nocy z 24 na 25 grudnia 1976 roku, na szosie pomiędzy Połańcem a miejscowością Zarębin. Trwający od lat konflikt doprowadził do śmierci trzech osób, w tym ciężarnej kobiety.

Długa historia konfliktu

Konflikt pomiędzy rodzinami ofiar i sprawców trwał od wielu lat. Za jego początek można by uznać wydarzenia z  1948 roku, kiedy to młody Jan Sojda został zatrzymany za gwałt i skazany na 8 miesięcy pozbawienia wolności. Co istotne, w jego aresztowaniu brał udział Jan Roj (ojciec Zdzisławy Kality oraz dziadek dwóch ofiar – Krystyny Łukaszek i Mieczysława Kality). Choć mężczyźni byli  daleką rodziną, ich relację zdominował żal i wzajemna niechęć.

Gdy wyrok za gwałt Jana Sojdy zatarł się w pamięci mieszkańców Zrębina, mężczyzna znacznie podbudował swoją pozycję wśród lokalnej społeczności. Został ławnikiem sądowym, a jego możliwości materialne wzbudzały szacunek mieszkańców wsi. Ludzie postrzegali go jako silnego, zdecydowanego i konsekwentnego w działaniach. Według źródeł, był traktowany jako nieformalny przywódca Zrębina.

Sprawa połaniecka a spór o wędlinę

W sierpniu 1976 roku odbył się ślub i wesele wnuczki Jana Roja- Krystyny Kality i Stanisława Łukaszka. Mimo konfliktu sprzed lat, wśród zaproszonych gości pojawił się także Jan Sojda z rodziną. Siostra Jana Sojdy, nazywana Adasiową na prośbę gospodarzy zaangażowała się obsługę wesela. W związku z tym, kobieta pomagała donosić jedzenie na stoły gości. W pewnym momencie wesela zauważono, że  Adasiowa wynosi z kuchni znacznie większe ilości wędlin i mięs, niż było to ustalone z gospodarzami.  Zdzisława Kalita zwróciła jej o to uwagę, co głęboko obraziło Adasiową. Kobieta zdenerwowana posądzeniem o kradzież opuściła wesele. Następnego dnia, w ramach rekompensaty całej sytuacji, wymusiła od gospodyni wesela podarowanie jej weselnej zastawy stołowej. Niestety, taki gest pojednania nie wystarczył, by załagodzić złość  Jana Sojdy.  Mężczyzna poczuł się bardzo urażony. Wydaje się, iż postrzegał sytuację jako zniewagę dla całej rodziny i nadszarpnięcie jego reputacji. Prawdopodobnie już wtedy zagroził, że ,,wypleni Kalitowe plemię’’.

Fot. Zdzisława Kalita pokazuje portrety swoich zamordowanych dzieci i zięcia

Świąteczna zemsta

We wsi Zrębin celebrowanie Wigilii co roku wyglądało tak samo. Najpierw mieszkańcy zasiadali z rodzinami do zakrapianych alkoholem wieczerzy, później zaś jechali wynajętymi autokarami na pasterkę do kościoła w Połańcu. Z pewnością sama podróż miała charakter rozrywkowy, bowiem mieszkańcy wsi z radością wspólnie opijali święta.

Tak było również 24 grudnia 1976 roku. Po wspólnej podróży, mieszkańcy Zrębin wzięli udział w pasterce.  Podczas mszy, ktoś zwrócił się do ciężarnej Krystyny Łukaszek (z domu Kalita), zawiadamiając o rzekomych problemach w domu rodzinnym. Dla wyjaśnienia powiedziano, że pijany ojciec kobiety wszczynał domową awanturę. Kobieta, wraz z mężem oraz swoim 12-letnim bratem, Mieczysławem, postanowili wrócić do domu autobusem, jednak Jan Sojda nie wpuścił ich do pojazdu. W związku z tym, podjęli decyzję o pieszym powrocie. Od domu dzieliły ich 4 kilometry, które postanowili pokonać poboczem szosy.

Podczas gdy Łukaszkowie i mały Mieczysław Kalita ruszyli w drogę,  Jan Sojda ze swoim szwagrem, 34-letnim Józefem Adasiem i zięciem, 28-letnim Stanisławem Kulpińskim oraz około 30 pasażerów, którzy wyszli z mszy by spożywać alkohol, ruszyli autobusem sprzed kościoła za przyszłymi ofiarami. Oprócz nich, tę samą trasą poruszał się  drugi autobus, a przed nimi Fiat 125p.

 

Połaniecki koszmar

Wtedy wszystko się zaczęło. Samochód osobowy, który prowadził  drugi zięć Jana Sojdy – 27-letni Jerzy Socha, z impetem wjechał w Mieczysława Kalitę. Gdy do potrąconego dziecka podbiegła Krystyna i Stanisław Łukaszek, zostali oni zaatakowani przez Józefa Adasia oraz Jana Sojdę. Ostatecznym narzędziem jakich użyli był klucz do kół autobusowych. Mieczysław, który okazał się jedynie ranny, został na koniec przejechany samochodem.

Trudno uwierzyć, że całe zdarzenie obserwowało ponad 30 świadków! Niestety, większość z nich była pod silnym wpływem alkoholu, a jednocześnie podporządkowana nieformalnemu przywództwu Jana Sojdy. Nikt nie próbował zapobiec sytuacji, ani zatrzymać sprawców. Świadkowie potulnie siedzieli w autobusie, a dwie kobiety we Fiacie, którym potrącono, a później potrącono dziecko.

Następnie w drzwiach autobusu przewożącego pasażerów stanął Stanisław Kulpiński. Mężczyzna oświadczył, że „Kto wyjdzie, tego spotka ten sam los”. Później sprawcy polecili wszystkim świadkom przejść do drugiego autobusu.  Gdy w ten sposób zwolnił się pierwszy pojazd, sprawcy wciągnęli zwłoki ofiar do środka i przewieźli półtora kilometra dalej. Uznali oni, że uda im się upozorować wypadek drogowy ułożyli ciała ofiar w przydrożnym rowie. Pozostało jeszcze ciało Krystyny- sprawcy rozebrali je i położyli za autobusem, chcąc upozorować napaść seksualną. Następnie porzucili pojazd i dołączyli do świadków.

Jan Sojda, chciał zapewnić sobie milczenie świadków.  Trzymając w rękach różaniec, wymusił od obecnych przysięgę milczenia. Każdy z nich musiał  pocałować krzyżyk, oraz nakłóć palce agrafką,  a ślad krwi odbić na kartce papieru. Każdy również otrzymał pieniądze, jako zapłatę za milczenie. Później wszyscy wrócili na pasterkę, by mieć alibi. Zbrodnia dokonana w świąteczną noc została później nazywana jako sprawa połaniecka.

Fot. Sprawa połaniecka- wizja lokalna

Sprawa połaniecka- śledztwo i fałszywe zeznania

Niestety, podczas śledztwa popełniono liczne błędy. Sekcję zwłok przeprowadził lekarz bez uprawnień. Jeden z autobusów został oddany do kasacji zanim zebrano z niego materiał dowodowy. Nie zabezpieczono także miejsca zdarzenia. Te rażące zaniedbania wynikały przede wszystkim z bezpodstawnego przekonania prowadzących sprawę, że miał miejsce wypadek drogowy, a nie zabójstwo. W konsekwencji, dotarcie do prawdy dodatkowo się przedłużało.

Śledztwo utrudnił też fakt, iż świadkowie zdarzenia nie chcieli wskazać winnych. Jedyną osobą,  od początku zeznawała, że miało miejsce morderstwo i podała nazwiska sprawców, był Leszek Brzdękiewicz. Niestety, niedługo później został on znaleziony martwy w rzece Czarnej. Oficjalna wersja mówi o przypadkowym utonięciu. Zmowę milczenia pozostałych świadków udało się złamać dopiero na sali sądowej.

Fot. Sprawa połaniecka- wizja lokalna

Wyroki

Pierwszą osobą, która usłyszała zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, był  Józef Adaś. Wyjaśnienie udziału pozostałych sprawców wymagała ekshumacji zwłok ofiar po roku od tragedii, oraz ponowne przeprowadzenie sekcji. W tym czasie, kiedy śledztwo miało doprowadzić do prawdy, sprawcy jeździli na Jasną Górę, modlić się o bezkarność.  Po trwającym ponad rok procesie, sąd skazał Jana Sojdę, Józefa Adasia, Jerzego Sochę i Stanisława Kulpińskiego na karę śmierci. Mimo to, odwołując się do prawa łaski, w przypadku Jerzego Sochy i Stanisława Kulpińskiego wyrok ten zmieniono na kary  25 i 15 lat pozbawienia wolności. Najbardziej zaangażowane w zbrodnie osoby, czyli Jan Sojda i Józef Adaś zostali straceni przez powieszenie 23 listopada 1982 roku.

Warto zaznaczyć, że osiemnastu świadków otrzymało wyrok kilku lat w zakładach karnych za zatajenie zbrodni i fałszowanie zeznań.

Sprawa połaniecka do dziś uznawana jest za jedną z najbardziej makabrycznych zbrodni PRL-u.

Fot. Groby ofiar zbrodni połanieckiej

Źródła:

  1. Kolekcja Kronika PRL 1944-1989, tom 32. Kryminalna PRL, wyd. 2017, s. 108-109
  2.  Marcin Bartnicki, Masakra po pasterce, [w:] Historia Do Rzeczy, nr 4(50)/2017 kwiecień 2017, s. 48-50
Exit mobile version