Henry H. Homes zabił co najmniej 100 osób. Mężczyzna mordował swoje ofiary w najbardziej drastyczny sposób. Zabijanie sprawiało mu ogromna satysfakcję. Zazwyczaj wybierał ładne kobiety, ale nie zawahał się mordować również dzieci. Wybudował upiorny hotel, który po śmierci mordercy został podpalony. Udowodniono mu tylko jedną zbrodnię i za nią został skazany.
Mężczyzna
Henry urodził się w 1860 roku jako Herman Webster Mudgett, w rodzinie religijnych metodystów w New Hampshire. Ojciec był bardzo wymagający i surowy. Często bił chłopca, co z pewnością miało duży wpływ na jego psychikę. Później zmarła jego matka i to jeszcze bardziej pogorszyło jego stan. Chłopak od dzieciństwa fascynował się zadawaniem bólu i śmiercią. Przyłapywano go jak obdzierał zwierzęta ze skóry i robił im amatorskie sekcje. Później Mudgett wybrał studia medyczne na Uniwersytecie Michigan.
Prawdopodobnie ci, którzy znali Hermana, uważali go za sympatycznego. Był też przystojny, potrafił czarować inteligencją i sposobem wysławiania się. Ukończył studia medyczne i był lekarzem, a to budziło ogromne zaufanie. Uchodził za poważnego przedsiębiorcę, zaangażowanego w rozmaite biznesy. Nie było powodu, aby mu nie ufać. W rzeczywistości za sympatyczną osobowością krył się jednak nieobliczalny psychopata, któremu zabijanie i torturowanie ludzi sprawiało największą przyjemność.
Zamiłowania
Mężczyzna uwielbiał ćwiczenia w prosektorium- to tam czuł się jak ryba w wodzie. Znalazł sobie też dodatkowe zajęcie przynoszące dochód: po kryjomu wykopywał zwłoki na cmentarzach, preparował z nich szkielety, a następnie sprzedawał szkołom i uczelniom, które chętnie nabywały pomoce naukowe.
Po skończeniu studiów przez krótki czas prowadził praktykę lekarską w Nowym Jorku. Wtedy zaczął popełniać pierwsze przestępstwa. Zwłoki zmarłych okaleczał w taki sposób, by wyglądały na ofiary wypadków, a to pozwalało wyłudzać odszkodowania od firm ubezpieczeniowych. Posunął się nawet dalej – otruł kolegę ze studiów i przywłaszczył sobie pieniądze z jego polisy. Nigdy nie miał dość. Następnie zmienił nazwisko na Henry Howard Holmes i wyjechał do Chicago.
Kochanka
W Chicago zatrudnił się w drogerii, której właścicielką była piękna Elizabeth S. Holton. Kobieta była mężatką, ale to nie przeszkadzało mężczyźnie w nawiązaniu z nią romansu. Była jego idealną, blond ofiarą. Rozkochał ją w sobie do szaleństwa, jednocześnie planując jej morderstwo. Przez jakiś czas ukrywali się, jednak gdy ich romans wyszedł na jaw, zdradzony mąż Elizabeth wniósł o rozwód i wyjechał z miasta. Holmes zamieszkał ze swoją kochanką i wspólnie prowadzili drogerię. Po jakimś czasie Elizabeth zniknęła bez śladu. Henry twierdził, że postanowiła na dłużej wyjechać do Kalifornii by odpocząć, w związku z tym przekazała mu zarządzanie całą firmą.
Kolejny romans
W 1890 roku zaprosił do spółki jubilera Neda Connera, zaproponował mu otwarcie stoiska w swojej drogerii. Conner bez chwili wahania przyjął jego propozycję i sprowadził się do miasta z żoną Julią oraz swoją 18-letnią siostrą Gertie. Henry nawiązał romans z nimi obiema- wciąż był nienasycony i żądny kolejnych ofiar. Gdy i ten romans się wydał, wściekły mąż zostawił kobiety i wyjechał z Chicago. Holmes przez pewien czas żył w trójkącie, ale potem Julia i Gertie również zniknęły bez śladu…
Budynek
Henry był z siebie bardzo dumny. Z dnia na dzień jego interes drogeryjny szedł coraz lepiej, więc postanowił zainwestować swoje pieniądze. Kupił działkę po drugiej stronie ulicy i rozpoczął budowę dużego budynku. Na parterze miały znaleźć się lokale handlowe, na piętrach pokoje do wynajęcia. Holmes osobiście nadzorował inwestycję, a co kilka miesięcy zmieniał plany i wykonawców. Dzięki temu tylko on wiedział, co mieści się w środku. Wszystkich zastanawiało dlaczego zmienia firmy budowlane, skora zawsze był zadowolony z każdego z wykonawców. Nikt nawet przez chwilę nie przypuszczał, co może skrywać ten na pozór normalny człowiek. Mężczyzna, który udzielił Holmesowi kredytu na budowę John DeBrueil, zmarł na apopleksję w jego drogerii. Nie wiadomo jednak, czy Henry maczał palce także w tej śmierci. Było to bardzo prawdopodobne, przecież nigdy nie miał dosyć.
Zamek śmierci
Budynek został otwarty w 1890 roku. Hotel gigantycznych rozmiarów, z przeszklonymi ryzalitami na fasadach, przypominał atrapę zamku. Właściciel szykował się na przyjęcie gości, którzy tłumnie mieli zjechać się do Chicago na Wystawę Światową w 1893 roku. Nazwał wtedy swój budynek „Hotelem Wystawy Światowej”, co w sposób oczywisty przyciągało klientów. Pokoje wynajmował najczęściej młodym, urodziwym kobietom, w dodatku samotnym, a następnie mordował je z zimna krwią. Cały dom zbudowany został tak, by ułatwić mu torturowanie i mordowanie. Dopracowywał każdy szczegół.
Wnętrze jak z horroru
W plątaninie pokoi było mnóstwo pomieszczeń ukrytych za ścianami na zawiasach lub za fałszywymi przegrodami. Apartamenty były łączone tajnymi przejściami, a niektóre pokoje miały nawet pięcioro drzwi. Dopracował każdy szczegół by ułatwić sobie realizację planów. W innych pomieszczeniach ściany były wyłożono żelaznymi płytami, tłumiącymi dźwięk. Wszystkie przejścia były podpięte pod specjalny system alarmowy. Gdy ktoś wychodził na korytarz lub na schody, w gabinecie Holmesa odzywał się brzęczyk. Właściciel bezsprzecznie chciał mieć nad wszystkim kontrolę.
Były też pokoje hermetyczne, do których doprowadzono rury z gazem. Holmes mordował gości puszczając gaz ze swojego gabinetu, a śmierć ich obserwował przez ukryte wizjery. Ten widok sprawiał mu ogromną przyjemność. Inne ofiary zabijał po uśpieniu chloroformem, jeszcze inne prawdopodobnie podpalał w ognioodpornym pomieszczeniu. Ciała zrzucał do piwnicy za pomocą specjalnych zsypów niczym śmieci. Tam znajdowały się stoły chirurgiczne, na których dokonywał sekcji zwłok. Obdzierał ciała z mięśni, wyjmował organy. Inne zwłoki palił w zbudowanym krematorium lub rozpuszczał we wnękach z kwasem i wapnem. Jego okrucieństwo nie miało końca, za każdym razem był coraz bardziej brutalny.
Braki pieniędzy
Drogeria przynosiła dochód, hotel i sprzedaż szkieletów również, jednak mężczyźnie zawsze brakowało pieniędzy. Morderca coraz bardziej się zadłużał, a wierzyciele deptali mu po piętach. Latem 1894 roku zamknął interes i wyjechał do Fort Worth w Teksasie. Henry handlował tam końmi. Robił interesy używając fałszywych pieniędzy. Później uciekł do St. Louis i tam kupił małą aptekę. Wziął towar na kredyt, a następne nie rozliczył się za niego. W związku z tym trafił za kraty.
Ten drobny incydent stał się początkiem końca seryjnego mordercy z Chicago. W więzieniu poznał Mariona Hedgepetha, bandytę odsiadującego 25-letni wyrok. Henry pochwalił się mu nowym planem. Powiedział, że chce oszukać firmę ubezpieczeniową na 10 tysięcy dolarów. Po wyjściu z więzienia Holmes razem ze swoim wspólnikiem Benjaminem Pitezelem wyjechał do Filadelfii i tam przystąpił do realizacji swojego planu. Pitezel zgodził się upozorować własną śmierć, tylko po to żeby jego żona mogła odebrać polisę ubezpieczeniową na życie o wartości 10 tysięcy dolarów i podzielić się nią z Holmesem.
Pitezel założył laboratorium chemiczne przy ul. Callowhill, w którym wspólnicy mieli sfingować wybuch. Henry miał też znaleźć odpowiednie zwłoki, odpowiadające postaci Pitezela. Co istotne, Henry od początku miał jednak zupełnie inny plan. Zabił swojego wspólnika, pozbawiając go przytomności chloroformem i podpalając ciało za pomocą benzenu. Nieświadoma niczego żona Pitezela poświadczyła, że jej mąż zginął, a firma ubezpieczeniowa wypłaciła jej odszkodowanie w wysokości 10 tysięcy.
Morderca dzieci
Holmes zabrał od żony Pitezela troje dzieci, syna Howarda oraz córki Alice i Nellie. Obiecał wdowie, że umieści je u dobrej rodziny zastępczej. Zamiast tego w drastyczny sposób zamordował dziewczynki- zamknął je w dużym kufrze, do którego wetknął koniec przewodu gazowego, powodując ich uduszenie. Nagie ciała zakopał w piwnicy wynajętego domu. Potem otruł małego Howarda, a jego zwłoki posiekał i spalił.
Prawdopodobnie ta zbrodnia Holmesa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie jego dawny kumpel z celi w St. Louis – Marion Hedgepeth, któremu pochwalił się swoim niecnym planem. Mężczyzna licząc na zmniejszenie wyroku wysłał list do towarzystwa ubezpieczeniowego, w którym opisał szczegółowo oszustwo Holmesa. Firma szybko wszczęła dochodzenie w sprawie wybuchu w laboratorium, podjęła też poszukiwania zaginionych dziećmi Pitezelów.
Do poszukiwań włączyła się policja, która namierzyła Holmesa w Indianapolis, gdzie wynajął domek. Śledczym doniesiono, że mężczyzna odwiedził miejscową aptekę, aby kupić leki, których użył do zabicia młodego Howarda, oraz warsztat naprawczy, gdzie naostrzył noże, by ciąć nimi ciało. Zęby i kawałki kości chłopca znaleziono w kominie domu.
Henry został aresztowany w Bostonie 17 listopada 1894 roku. Pół roku później odnaleziono szczątki Alice i Nellie. Policja weszła do hotelu w Chicago i odkryła jego makabryczne wnętrza. W piwnicy natrafiono na resztki kilkunastu ciał, spalone kości i zakrwawione ubrania. Wszystko wyglądało jak z najgorszego koszmaru. Ten widok długo zapadł im w pamięci.
W październiku 1895 roku Holmes został postawiony przed sądem za zabójstwo Benjamina Pitezela i skazany na śmierć. Wielokrotnemu mordercy udowodniono tylko to jedno zabójstwo. Zapytany o zwłoki w piwnicach „hotelu” wyparł się, twierdził, że musiał zabić ich zupełnie ktoś inny. Szacuje się, że Holmes mógł zamordować co najmniej 100 osób, a zapewne znacznie więcej.
Trumna
Zaraz po skazaniu, czekając na egzekucję, Holmes przyznał się do 27 morderstw oraz sześciu usiłowań zabójstwa. W pamiętnikach mężczyzna zamieszczał różne wpisy, część z nich mogła być zmyślona. Często twierdził, że jest niewinny, innym razem, że był opętany przez szatana i dlatego tak postępował.
Herman Webster Mudgett vel Henry Howard Holmes został powieszony 7 maja 1896 roku w filadelfijskim więzieniu. Podczas egzekucji był spokojny, wręcz zadowolony z siebie. Jego ostatnią wolą było to, żeby zalać trumnę cementem i zakopać głęboko, przed złodziejami grobów. Bał się żeby nie wykradli jego ciała i nie sprzedawali fragmentów kolekcjonerom osobliwości. Pochowano go w nieoznaczonym miejscu na cmentarzu Holy Cross na przedmieściach Filadelfii. W 1895 roku w hotelu Holmesa w Chicago w tajemniczych okolicznościach wybuchł pożar. Wiele wskazuje na to, że doszło do podpalenia. Gmach przetrwał, ale w 1938 roku został doszczętnie rozebrany. Na jego miejscu powstał budynek poczty, który istnieje do dziś.
Przypadki
Po śmierci seryjnego mordercy, każdy z kim miał kontakt przed śmiercią, umierał w dziwny sposób. W 1909 roku Hedgepeth, ułaskawiony za donos o Holmesie, został zastrzelony przez policjanta w Chicago. W 1914 roku Patrick Quinlan, były stróż „zamku” Holmesa, popełnił samobójstwo zażywając strychninę. Pozostawił notatkę: „Nie mogłem spać”. Jego bliscy twierdzili, że był przez kilka miesięcy „nawiedzony” i cierpiał na halucynacje. Samobójstwo miał popełnić również strażnik więzienia, w którym przetrzymywano mordercę. Następnie zmarł lekarz, który stwierdził zgon Holmesa i ksiądz, który spotkał się z nim przed egzekucją.
W 2017 roku, by sprawdzić pogłoski, że Holmes uniknął śmierci, dokonano ekshumacji jego ciała. Trumna rzeczywiście znajdowała się w cemencie, dzięki czemu zwłoki zachowały się w dość dobrym stanie. Nietknięte były wąsy, a analiza zębów jednoznacznie wskazała, że to ciało zabójcy z Chicago. Po badaniu Holmes został ponownie pochowany i spoczywa tam do dziś.